Bojownik przegranej sprawy, czy tylko siejący terror wojenny przestępca?/ Fot. google
Bojownik przegranej sprawy, czy tylko siejący terror wojenny przestępca?/ Fot. google
el.Zorro el.Zorro
1002
BLOG

Czy zbrodniarz wojenny może zostać narodowym bohaterem Polski?

el.Zorro el.Zorro Społeczeństwo Obserwuj notkę 23

 

Dzięki głupocie Styropianowych „Elyt”, znowu na cokoły

zaczynają trafiać indywidua pokroju Feliksa Dzierżyńskiego!

Tyle, że z dokładnie przeciwnym światopoglądem.

 

Ledwo ucichł skandal wokół uhonorowania obeliskiem czołowego wojennego bandyty Podhala, osoby która siała terror zarówno w czasie wojny, jak i po niej i która kolaborowała ze wszystkimi stronami, czyli Józefa „Ognia” Kurasia,

a już mamy kolejny skandal z udziałem prokaczystowskiego prezydenta Dudy, jakim był bezdyskusyjnie pogrzeb z wojskowymi honorami innego politycznie dziś poprawnego watażki-zakapiora, Zygmunta „Łupaszki” Szyndzielarza, osoby na której ciąży kilka ...zbrodni wojennych dokonanych na przypadkowych cywilach, głównie kobietach, starcach i dzieciach, oraz pracownikach najemnych.

Cóż, jaka władza, takich też ma bohaterów!

Kim naprawdę był i czym zaistniał w annałach Zygmunt Szyndzielarz?

Z wykształcenia i profesji był zawodowym młodszym oficerem kawalerii. (Oficerowie młodsi to porucznicy i kapitanowie, starsi to majorowie i pułkownicy).

Prymusem nie był, o czym świadczy pierwsze jego starszeństwo w korpusie podporuczników kawalerii, które odpowiadało lokacie ukończonego kursu oficerskiego. Sorry, ale 68. lokata wśród nowo promowanych podporuczników kawalerii świadczy, że oceniono jego potencjał niezbyt wysoko. Na awans do stopnia porucznika też sporo czekał, bo 4 lata, co w obliczu pomruków nadchodzącej wojny świadczy tylko o tym, że ppor Szyndzielarz również do kariery wojskowej głowy nie miał, bardziej poświęcając się upojnemu życiu zawodnika hipiki, w których to zawodach nawet kilka razy zaistniał, niż doskonaleniu umiejętności dowódczych, a nawet zdobycia wykształcenia akademickiego, które otwierało drogę do awansów powyżej dowódcy kompanii i odpowiednika stopnia kapitana w kawalerii, czyli rotmistrza. (Wówczas byłby oficerem dyplomowanym). Ale nie bądźmy drobiazgowi, nie każdy podchorąży i potem podporucznik musi „nosić w swoim tornistrze marszałkowską buławę”! Większość podporuczników szybko po prostu pozbywa się ambicji awansu do grona wojskowej elity, co ma tę zaletę, że taki oficer może gnębić ucieraniem do regulaminowych wzorców wojskowej doskonałości zdecydowanie mniej podwładnych, niż mógłby to czynić jako pułkownik, a nie daj boże generał.

Tak więc w kampanię wrześniową 2 wojny światowej Zygmunt Szyndzielarz wjeżdżał na czele szwadronu kawalerii, czyli odpowiednika kompanii w piechocie, w stopniu porucznika kawalerii. Dowódca szwadronu miał etat rotmistrza, czyli kapitana i tu prawdopodobnie należy dopatrywać się powodu dla którego porucznik Szyndzielarz zaczyna się pojawiać w szarży rotmistrza, mimo, że formalnie NIE POTWIERDZONO nigdzie tego awansu.

W kampanii wrześniowej, jego pułk, po przyzwoitym początku, uległ rozbiciu w nocy z 9 na 10 września, ale nie w wyniku ataku wroga, tylko w wyniku nieudolnie i niekompetentnie przeprowadzonej przeprawy przez Wisłę w rejonie Magnuszewa, kiedy utracono całą pułkową artylerię, ponad 2/3 ciężkich karabinów maszynowych, zapasy amunicji, i stracono w nurcie Wisły więcej żołnierzy i koni niż podczas dotychczasowych walk z Niemcami! I tu mamy pierwszą zagwozdkę! W ord de Bataille 4. pułku Ułanów Zaniemieńskich stoi, że por. Szyndzielarz dowodził 3. szwadronem, a w biografii rzeczonego, że 2 szwadronem. Jakie to ma znaczenie? FUNDAMENTALNE, wyjaśnia Zorro. Podczas feralnej przeprawy przez Wisłę, z topieli ocalał jedynie 2 szwadron pułku, pozostałe dwa poszły w rozsypkę i na dno Wisły, głównie z tego powodu, że żołnierze nie mogli pływać w regulaminowym oporządzeniu, a dowódcy szwadronów nie pomyśleli o tym, aby rozkazać podkomendnym zdjąć regulaminowe oporządzenie, aby ułatwić koniom i ludziom przepłyniecie Wisły, zaś sprzęt przeprawić na tratwach, lub za pomocą lin.

Jednak najbardziej zastanawiające i budzące poważne wątpliwości natury etycznej epizody z CV por. kawalerii Szyndzielarza dopiero miały nastąpić!

Wiadomo, że od wiosny 1943 roku stanął na czele 100 osobowego oddziału, dla zmyłki okrzykniętego 5. Wileńską Brygadą AK. Cóż trzeba mieć wiele tupetu, aby ledwie kompanię marnie uzbrojonej zbieraniny nazwać w wojsku polskim szumnie ...brygadą, czyli samodzielnym oddziałem liczącym minimum kilka tysięcy żołnierza i samowystarczalne zaplecze logistyczne! Ale załóżmy, że por. Szyndzielarz wzorował się na francuskiej armii, gdzie brygadą nazywa się odpowiednik polskiej drużyny, a stopień brygadiera odpowiada polskiemu lub niemieckiemu ...kapralowi.

Wiadomo też, że Wileńskie środowisko AK nie tylko prowadziło tajne rozmowy z hitlerowską Abwehrą, ale wręcz wzorowo współpracowało z hitlerowcami przy likwidowaniu, jak eufemistycznie nazywano, mordowanie wedle własnego uznania osób posądzanych o współpracę z partyzanckimi oddziałami Armii Czerwonej, otrzymując od niemieckich sił okupacyjnych nie tylko wsparcie logistyczne, ale również kamuflaż takich działań, bo świadkowie potem przysięgali, że aresztowań dokonali umundurowani Niemcy. Te działania znane i opisane są jako działania komórki AK „Cytadela” i jako jawna kolaboracja z okupantem, wymierzona w proces pokonania okupanta, chluby wileńskiej AK przynosić nie mogą.

Niemcy zaś ochoczo przystali na taką współpracę, bo doskonale zdawali sobie sprawę z tego,, że liczące po kilkadziesiąt osób partyzanckie komanda AK nie stanowią żadnego realnego zagrożenia, tak długo, jak front będzie dostatecznie daleko, bo mają rozkaz „czekać z bronią u nogi”. Co innego partyzantka radziecka i tworzona Gwardia Ludowa. Te oddziały nie czekały biernie, pozorując walkę, ale dokonywały aktów dywersji na szlakach zaopatrzeniowych wojsk hitlerowskich, toczących krwawe i wyniszczające Wermacht walki na Froncie wschodnim.

Komando porucznika Szyndzielarza zwano też „brygadą śmierci”, co w praktyce oznaczało, że jej bojownicy nie biorą jeńców, ale też i nie oczekują od wroga pardonu. Niestety dla „Łupaszki”, Konwencje genewskie JEDNOZNACZNIE kwalifikują zabijanie jeńców jako zbrodnię wojenną.

Na samozwańczym majorze, (brak potwierdzenia awansu por Szyndzielarza na kapitana oraz brak rozkazu Wodza Naczelnego, awansującego Zygmunta Szyndzielarza na majora, a takowy jest obligatoryjny, analogicznie jak awans na pierwszy stopień oficerski, stopień pułkownika i stopnie generalskie), ciążą jeszcze okrutniejsze zbrodnie!

To on osobiście wydał rozkaz „uczynienie identycznych rozmiarów odwetu na Litwinach”, w efekcie którego doszło do rzezi mieszkańców Dubinki jako krwawy rewanż za litewską rzeź polskiej wsi Glinciszki.

Ten czyn wywołał spory niesmak wśród zarówno oficerów wileńskiej AK, jak i przełożonych por. „Łupaszki”, i nie można wykluczyć, że gdyby ostateczny wynik wojny był zbieżny z planami AK i Rządu Londyńskiego, za tę zbrodnię dowódca 5. Brygady Wileńskiej stanąłby przed sądem, dokładnie za zamordowanie około 100 litewskich cywilów, głównie starców kobiet i dzieci w samych Dubinkach, jak i w okolicach tego miasteczka. Bo większość litewskich policjantów, winowajców zbrodni Glinciszkach, wymknęła się siepaczom „Łupaszki”.

Karierę wojenną zakończył w niepotwierdzonym oficjalnie stopniu rotmistrza, jego oddział uległ rozwiązaniu, a on sam miał utworzyć oddział kadrowy, który można by potem szybko rozwinąć w batalion, na wypadek spodziewanej wojny ZSRR- reszta świata.

Przystąpił do ostatniego etapu karieru wojskowej, w którym został renegatem, trudniącym się pospolitym rozbojem i szabrowaniem poniemieckich majątków. (Operował również na przedwojennych terenach Prus Wschodnich).

Oficjalnie „zdobywał środki na działalność propagandową”, w rzeczywistości poczynając sobie po zbójecku, zdobywał środki na bieżące wydatki, przy okazji przypominając okolicznym mieszkańcom, że jeszcze nowa władza do końca nie uporała się z niedobitkami przedwojennego porządku.

Na ułożenie sobie życia praktycznie nie miał szans, bo ciążył na nim udział w wojennych zbrodniach, a do tego na całe środowisko wileńskie AK padł odium kolaboracji z hitlerowcami w zabijaniu polskich działaczy o lewicowych poglądach, z góry uznawanych za radzieckich agentów, mimo że polska PPS nie miała nic wspólnego z radzieckimi bolszewikami.

Konkluzja dorobku życia porucznika kawalerii Zygmunta Szyndzielarza „Łupaszki” budująca być nie może!

To nie była osobowość nawet zbliżona do swojego adiutanta w konspirze, por Beynar, znany potem jako znany pisarz, Paweł Jasienica.

Por. Szyndzielarz to był klasyczny „sanacyjny oficerek”, osoba równie bezkompromisowa, co pozbawiona rozumu, której sensem zawodowego życia było doskonalenie dosiadu służbowego konia i doskonalenie musztry właściwej dla szwadronu polskiej kawalerii.

Jedyne czego pragnął i co potrafił robić to bić się, a jedyne na czym się znał, to obsługa konia służbowego, i sprawne operowanie szablą oraz bronią przypisaną szwadronowi kawalerii, czyli BARDZO NIEWIELE, jak na wymagania pola wali 2 wojny światowej, która definitywnie odesłała kawalerię do militarnego lamusa. Wprawdzie w czasie 2 wojny jeszcze kawaleria walczyła, ale zwykle albo jako oddziały oczyszczające zaplecze frontu z maruderów wroga, albo, po odesłaniu koni na tyły, jako klasyczna piechota. W kampanii wrześniowej Niemieccy dowódcy bardzo szybko obezwładnili polskie brygady kawalerii, atakując i masakrując z powietrza odesłane na tyły konie, bo koń to nie pojazd mechaniczny, więc trudno stado koni skutecznie zakamuflować, a nawet nieznacznie podziurawiony odłamkami, nie nadaje się do dalszego użycia.

W szeregach LWP przedwojenny oficer kawalerii byłby tylko mało przydatnym balastem, bo perspektywicznie myślący kawalerzyści dawno zamienili konie kawaleryjskie na konie mechaniczne w brygadach jednostek pancernych lub lotniczych dywizjonach. A z prezentowanymi przekonaniami politycznymi tym bardziej. Prędzej, z racji bezkompromisowej twardości wobec wrogów, znalazłby miejsce w szeregach utrwalaczy władzy ludowej, ale musiałby wpierw dokonać politycznej, totalnej wolty, od skrajnego anty bolszewika, do gorliwego tropiciela wrogów nowego ustroju, jak to miało miejsce w przypadku późniejszego generała Jaruzelskiego.

Jego życie innego niż tragiczny finału mieć nie mogło! Od przeszłości oderwać się nie mógł, bo ciążyła na nim osobista odpowiedzialność za dokonane przez jego podkomendnych zbrodnie wojenne.

Oczywiście mógł „zniknąć”, co w powojennej Polsce trudnym nie było, ale nie potrafiłby się odnaleźć w cywilnej egzystencji robotnika i to z bardzo prozaicznego powodu:

przed wojną i w czasie jej trwania, należał do elity, bo to on wydawał rozkazy, i polecenia, mając, zwłaszcza w konspiracji, luksus kreatywnego podchodzenia do rozkazów przełożonych;

po zerwaniu w wojaczką i konspiracją, musiałby wykonywać polecenia innych, zwykle cywilów, często wywodzących się „z awansu społecznego”, czyi osób, którymi zwyczajnie gardził.

Zdaniem Zorra, „major Łupaszka” zasługuje co najwyżej na współczucie, więc w żadnym wypadku nie powinien być obiektem państwowej adoracji, czynionej tylko w celu „drażnienia Ruskiego”.

Co do okazania było. Amen.

Zorro

 

 

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo