Jakże często tak wygląda świętowanie 1. Maja. / Matt. Google
Jakże często tak wygląda świętowanie 1. Maja. / Matt. Google
el.Zorro el.Zorro
354
BLOG

Święto 1. Maja z innej perspektywy.

el.Zorro el.Zorro Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

 

Jutro przypada Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy, potocznie zwany Świętem 1. Maja. Mało który Polak wie z jakiego powodu właśnie to święto w całym świecie jest obchodzone właśnie 1-Maja, a w USA nie, bo tam Święto Pracy chodzone jest w zupełnie innym terminie. Natomiast na statystycznych 100 Polaków, 95 uważa, że to święto wymyślono w ...ZSRR, tylko po to, aby przymuszać ludzi do udziału w pochodach, a co jest wierutną brednią. Im bardziej ktoś deklaruje się jako wielbiciel prawicy, tym częściej w tę brednię wierzy.

O to, aby w okolicy tego dnia móc uskutecznić wielodniową labę, zwaną „długim weekendem” marzy każdy kto nie cierpi na pracoholizm, ale już droga do tygodniowej laby bywa różna, w zależności od tego, gdzie kto i u kogo pracuje.

Teoretycznie osoba chcąca sobie walnąć labę w tak zwany długi weekend powinna wziąć urlop w dni robocze, ale jak to ujął kiedyś kultowy Sołtys Kierdziołek,: „wypić flaszkę wódki kupioną za własne pieniądze, potrafi każdy wsiowy głupek”!

Osoby z topu władzy, pewnie „wykonał telefon”, aby, excusez-moi, dupy od piątkowego popołudnia, do środy nie zawracać, no bo pewnikiem sobie pracowicie tak ułożyły plan zajęć na ten okres, aby załapać się na jak największą liczbę imprez, które „zaszczycą swoją obecnością”. Bo takie „zaszczycenie” ma potem „podsumowanie” w markowej knajpie i raczej takie osoby z osobistej kasy rachunków za takie „podsumowanie” nie regulują! Ostatecznie musi być jakiś powód tak rozdętego budżetu władzy państwowej i samorządowej, nieprawdaż?

Ale to przywilej ludzi władzę „piastujących”, mających obok monstrualnie wysokich uposażeń, „nielimitowany czas pracy”, rozumiany inaczej, niż u np. policmajstra, który musi stawić się rano na posterunku, ale nie ma pewności, czy ją zakończy po upływie regulaminowych 8 godzin. ONI po prostu przychodzą do miejsca pracy kiedy im się nudzi, albo kiedy widzą w takiej fatydze jakąś dodatkową korzyść, np. występ w telewizorni.

Nieco trudniej ma urzędas, który musi codziennie podpisywać listę obecności, ale i na to jest prosta rada! Wyznacza się: podpadziochy, osoby skłócone z bliskimi, samotne, czyli takie, którym przyjście do pracy w tym czasie nie burzy planów wypoczynkowych i te osoby dyżurują, jakby jakiś namolny petent się pojawił, reszta przez kilka tygodni pracuje o 15, albo w porywach o 30 minut dłużej od poniedziałku do czwartku, (w piątek z racji bliskości weekendu takie poświęcenie jest niemożliwe), więc może potem „wybrać” nadpracowane niewielkim trudem godziny.

Pozostaje tylko udzielić odpowiedzi na kardynalne pytanie: jakim cudem taki urzędas rozpatrzy sprawę, zanim przyjdzie petent w czasie jego mozolnie nadpracowanej laby?! No ale w Polsce większości urzędnikom państwowym i samorządowym płaci się nie za efekty ich pracy, ale za to, że do pracy ….przychodzą i to „z góry”, czyli zanim cokolwiek w danym miesiącu zrobią w ramach obowiązków służbowych! Petenci powinni być wdzięczni, jak taki urzędas rozpatrzy jego wniosek zgodnie z logika, a nie z wzajemnie sprzecznymi przepisami.

Najgorzej jednak mają desperaci „samozatrudnieni” i na „śmieciówkach”, bo jeśli już się zawezmą i taką labę sobie zafundują, to nikt im nie zapłaci urlopu!

Tak więc niech nikogo nie dziwi to, że im dalej od „Stolycy” i pozostałych metropolii, gdzie dekujących się urzędasów ci mamy dostatek, tym mniej oznak weekendowej majówki.

Mało kto dziś wie z jakiej przyczyny obchodzi się majowe święto, dedykowane ludziom zarabiających na utrzymanie pracą najemną, a przecież, to święto ustanowiono po to, aby upamiętnić masakrę dokonaną na strajkujących w Chicago robotnikach na początku maja 1886 roku! Zaś robotnicy strajkowali, bo chcieli wprowadzenia ...8 godzinnego dnia pracy! Wówczas, nie dość, że standardem był 12 godzinny dzień pracy, to na dokładkę oferowane warunki pracy stanowiły realne zagrożenie dla zdrowia i życia pracowników. Ciężkie okaleczenia w miejscu pracy były codziennością. Jeśli do tego dodamy to, że osoba okaleczona na stanowisku pracy nie miała dokładnie żadnej opieki socjalnej, (i praktycznie nie ma takowej w USA do chwili obecnej), a płace były tak skandalicznie niskie, że nie wystarczały na poczynienie jakichkolwiek oszczędności, czy wykupienie ubezpieczenia. Więc chyba nikt się nie powinien dziwić narastającemu oporowi wobec autentycznych kapitalistycznych wyzyskiwaczy, pławiących się na co dzień w wyszukanych luksusach.

Ale zdaje się model pracownika tyrającego przez 12 godzin i nawet przez 7 dni w tygodniu, do tego za płacę minimalną, a jak na „śmieciówce” lub „samozatrudnieniu”, to nawet poniżej tego progu, jest tym pożądanym w Rzeczpospolitej Patologicznej modelem, bo żaden związek zawodowy nie ma zamiaru kruszyć kopii o 40. godzinny tydzień pracy!

A w opinii korporacji pracodawców i rzeczników kanalii wkradających pracowników z należnego im zarobku, to właściwy kierunek transformacji ustrojowej w Polsce. Powszechne są oficjalnie i publiczne wypowiedzi przedstawicieli różnych fundacji, przez wyzyskiwaczy utworzonych, w celu lobbowania za tym, aby spekulanci nie płacili podatków od nawet idących w miliardy dolary zarobków i mogli bezkarnie dewastować swoimi poczynaniami gospodarkę, jak to miało miejsce u zarania obecnego kryzysu taki rozbój chwalących. A termin „kanalia” dla opisania osób jawnie dewastujących gospodarkę oraz zawłaszczających sobie wypracowane przez społeczeństwo dobra, jest bardzo łagodnym i basta.

W ogóle Polacy zachowują się od 1976 roku jak klasyka stada baranów na rzeź prowadzonych, którego przewodnikami są indywidua pozbawione zarówno wyobraźni, jak i totalnie wyalienowane i często zdeprawowane, które, niczym przykładowy meszkolog Niesiołowski, uważają, że wystarczy swołocz wyprowadzić na szczaw i mirabelki, a w okresie ich braku, uwalić tanim, excusez-moi, „mózgojebem”, wyprodukowanym z tych mirabelek i innych owoców, które nie zostały zjedzone przez nędzarzy, albo które nie udało się sprzedać w hipermarketach, nawet po obniżeniu ceny.

Kiedy w 1976 r ekipa Gierka otwarcie przyznała, że utrzymywane od połowy lat 60 na niezmienionym poziomie ceny żywności trzeba wreszcie ...urealnić, aby nie było dłużej sytuacji w której rolnik w skupie o 50% drożej sprzedaje produkty, niż potem je można kupić w sklepie, w efekcie czego nikt w małych gospodarstwach nie karmił inwentarza paszami, tylko ...chlebem oraz przetworami zbożowymi, kupowanymi masowo w sklepach, albo „odpadkami” wywiezionymi ze stołówek zakładowych, lub szkolnych, lub otwartych jadłodajni, no to Proletariat się zbuntował, podburzany przez powiązanych i finansowanych z CIA „działaczy niepodległościowych”. Argumentowano przy okazji, że dłużej nie da się kompensować dopłat do masowo marnotrawionej żywności podnoszeniem cen alkoholu, wyrobów tytoniowych, oraz benzyny, bo prawie nastał 1 kryzys energetyczny i ceny paliw na całym świecie ostro poszybowały w górę. Jakby kto pytał, to nie planowano podwyżek wyrobów przemysłowych, czynszów, oraz cen mediów energetycznych.

Ale kiedy guru Balcerowicz i jego wymóżdżeni wyznawcy, wprowadzając na początek POPIWEK, a potem inne mechanizmy „schładzania gospodarki”, uzupełnione dewastowaniem rodzimego przemysłu, doprowadzili do realnego wzrostu cen żywności nie o 60%, ale o nawet 600% dla wyrobów mięsnych i mleczarskich, odpowiadających normom z lat 70 XX. w, no to pojawia się w mediach polskojęzycznych jakaś najmimorda z fundacji sponsorowanych przez kanalie pasożytujące na pracy robotników najemnych „odwracająca kota ogonem”, że to efekt wolnego rynku i jeszcze niedostatecznej wydajności pracy w Polsce!

Do tego jeszcze dorzucają ordynarne brednie o pilnej konieczności „otwarcia zawodów”, zapominając, że to środowisko trzymające w Polsce władzę samo stawa skuteczne bariery, nie do pokonania dla zwykłych śmiertelników, w postaci wymaganych „kursów podyplomowych”, na które mogą się dostać głównie osoby rekomendowane przez hermetyczne środowisko kasty okupującej lukratywne synekury w zarządach spółek, albo przez kastę polityków u władzy, w ostateczności przez służby specjalne!

Cóż, jest prawdą, że Polakom uderzyła do głowy „dyktatura proletariatu” i jak to ujmuje Fredek Kiepski, Pospólstwu „się poprzewracało w dupach”! W efekcie dali władzę nieudacznikom, lub oszustom, którzy tylko temu „obalali PRL”, aby zyskać możliwość bezkarnego dostępu do ogromnego majątku, jaki jednak wypracowano w Polsce, w czasach PRL, kosztem ogromnych wyrzeczeń społeczeństwa. Więc nie jest żadnym przypadkiem, że premier Bielecki publicznie powiedział, iż jedyną receptą na sukces gospodarczy jest kradzież minimum miliona dolarów, bo prawie ci, którzy „na plecach” robotników „Solidarności” sięgnęli po władzę w III RP, inaczej niż złodziejstwem i oszustwami, zarabiać na swoje utrzymanie nie potrafią!

Jest niesprawiedliwością to, że wsadzono do pierdla takiego B., G. czy małżeństwo P., a osoba która wskazała tamtym przestępcom drogę i to jako urzędujący premier, zamiast pod celę, trafił najpierw do dyrektorskiego gabinetu banku, winnego np. wyprowadzenia z Polski kilku miliardów dolarów w ramach afery z „opcjami walutowymi”, oraz utraty kilku tysięcy miejsc pracy w zbankrutowanych z ich powodu w dużych i prężnych zakładach, a jak go wykopali z posady Italiańce, to na posadę doradcy premiera Tuska, o uposażeniu objętym większą tajemnicą, niż najnowsze projekty militarne US-Army!

Dziś około ¾ pracowników najemnych w Polsce pracuje za ...minimalne wynagrodzenie, czyli za około 1 tysiąc złotych do rąsi. Więcej zarabiają tylko tak zwani kluczowi specjaliści, czyli tacy, których odejście grozi momentalnie załamaniem się produkcji.

Natomiast prawdziwą sprawiedliwością dziejową jest też dzisiejszy margines nędzy w Polsce i to, że osoby które pluły na PRL i wynosiły z zakładów pracy wszystko, co tylko nie uciekało, teraz, za politycznie poprawnej III RP, 1 maja, zamiast bawić się za darmochą na festynach, chlejąc przydziałową gorzałę, (1 maja nawet nie zamykano nikogo na izbach wytrzeźwień), i zagryzając przydziałową kiełbasą, co najwyżej może sobie poszukać delikatesów w śmietnikach, i to zanim konkurencja nie uprzedzi!

Konkludując, na Zachodzie powoli wraca świadomość tego, że „zaciskanie pasa” i ciecie wydatków należy zacząć od tych grup społecznych, które pasożytują na owocach pracy społeczeństwa! Nawet w USA niespodziewanie wielu zwolenników ma dziś kandydat do nominacji Demokratów, który jawnie zapowiada konieczność sprawiedliwego podziału wytworzonych w USA dóbr, w tym opieki socjalnej państwa. Ostatecznie to nie ta, marginalna, acz obrzydliwie wręcz bogata grupa, buduje dobrobyt społeczeństwa, tylko armia pracowników najemnych! „Przypadkowy obywatel” ma pracować 8 godzin i nie jego problemem powinno być to, że osoba otrzymująca znacząco wyższe od niego uposażenie, nie potrafi efektywnie zarządzać jego kwalifikacjami i możliwościami, albo wręcz zawłaszcza sobie owoc pracy swoich pracowników.

W Europie Zachodniej, gdzie ponoć zmierzamy, obowiązuje ustawowy zapis, pilnowany przez tamtejsze związki zawodowe, który wyznacza procentowy udział pracownika w podziale owocu jego pracy! Zwykle to jest od 1/3 wartości wytworzonego dobra, w przypadku pracownika produkcyjnego, do nawet połowy w przypadku sektora usług. Do tego istnieje pojęcie „godnego zarobku” i „godziwego zysku”, a nie kult płacy minimalnej. Wyzysk jest nie tylko ustawowo karany, to do tego powoduje jawny ostracyzm wśród świadomych konsumentów! Po prostu tam się bojkotuje te towary, które wytworzono korzystając z wyzysku, a nie daj boże niewolniczej pracy! Oczywiście jeśli tylko federacje konsumenckie taki proceder udowodnią wytwórcy.

Natomiast Polakowi „totalnie wali” to, że kupuje społecznie „brudny” produkt, bo dla pazernego i durnego Polaka ważne jest tylko to, aby było dużo, tanio i w promocji. Bo statystyczny Polak nie pojmuje tej „oczywistej oczywistości”, że jak wszyscy będą budować swoją przyszłość na okradaniu i oszukiwaniu innych, to w końcu każdego ktoś musi okraść i ordynarnie wyrolować! Wszyscy w społeczności nie mogą być dyrektorami, prezesami, a nawet kierownikami i wszyscy nie mogą dostano utrzymywać się z handlu lub praosadnictwa tudzież z zarządzania innymi!Na razie Polska jeszcze nie zbankrutowała, bo można wyprzedawać majątek po PRL i prawo do wydobycia zasobów mineralnych. Ale co będzie, kiedy Solidaruchy sprzedadzą: ostatnią elektrownię, ostatnią tonę węgla i miedzi, ostatni kubik gazonośnego łupka? A MOŻE JUŻ TO UCZYNILI?!! Kto to wie, skoro nikt nad tym nie panuje, jak przyznał onegdaj nawet sam premier Tusk, dymisjonując ministra Budzanowskiego.

Za rządów PiS miało być lepiej, jest JESZCZE GORZEJ, bo nieuczciwych i pazernych prezesów zastąpiono, jak to się stało w Janowie Podlaskim, niekompetentnymi nieudacznikami. Zaś podatki które miały ukrócić transfer kapitału z Polski NIE UKRÓCIŁY procederu transferu kapitału, ale podniosły ceny i osłabiły kurs waluty oraz rating polskich obligacji Co do okazania było. Amen.

Zorro.

 

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo