Jak widać, zbuntowani górnicy ani nie byli bezbronni, ani nastawieni ugodowo, Wręcz przeciwnie. / Fot.  archiw.. Google
Jak widać, zbuntowani górnicy ani nie byli bezbronni, ani nastawieni ugodowo, Wręcz przeciwnie. / Fot. archiw.. Google
el.Zorro el.Zorro
1700
BLOG

Jak to naprawdę było w KWK "Wujek" w 1981 roku?

el.Zorro el.Zorro Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

 

Brak stanowczości i konsekwencji

to największa zbrodnia wojennych wodzów.

 

Prawdopodobnie to dzień 16 grudnia zaważył o ostatecznej porażce Stanu Wojennego, jako projektu mającego odwrócić upadek dyktatury bolszewickiej w Polsce.

W tym dniu doszło do równie tragicznych w sutkach, co zupełnie niepotrzebnych walk pomiędzy robotnikami z kopalni KWK „Wujek”, (górników w tych zajściach brało udział niewielu), a nieudolnie poczynającymi sobie siłami milicyjnymi, którym LOKALNE władze PZPR nakazały spacyfikować strajk na tej kopalni.

I znowu, Zorro dysponuje relacjami wiarygodnych osób, które na tej kopalni pracowały. Na przykład kuzyna, który zgodnie z rodzinna tradycją, przejął zawód górnika po swoim ojcu. Wprawdzie kuzyna na terenie kopalni podczas samego zdarzenia nie było, (pracował w utrzymaniu ruchu, więc po nocnej zmianie po prostu poszedł do hotelu się wyspać, gdyż służby utrzymania ruchu KAŻDEJ kopalni muszą pracować na okrągło).

Czemu spał w hotelu pracowniczym, mimo że mieszkał niedaleko? Bo obok pracy etatowej, był również ratownikiem górniczym, więc kiedy miał dni dyżurowe, musiał być blisko kopani.

Ale wróćmy do opisu zdarzeń. Około południa kuzyna obudził trzask wywalanych z futrynami drzwi i zanim zdążył cokolwiek zrobić, został brutalnie wywleczony na dwór i ustawiony pod lufami milicjantów w piżamie na mrozie. (Było około -10 stopni). Milicjanci sprawiali wrażenie będących na ostrym haju, i nie można wykluczyć, że planowali nawet popełnić zbrodnię, mordując przypadkowych górników.

Sytuacje uratował jakiś przypadkowo przechodzący oficer który stanowczo rozkazał milicjantom „zostawić w spokoju i wypie … (wróć!) oddalić się w zorganizowanym pospiechu”, a kuzyna i jego zdezorientowanych i będących w szoku kolegów przeprosił, mówiąc: „wybaczcie im, ale oni dziś mają bardzo ciężki dzień, a do tego nie wiedzieli co robią”.

Później wydało się, że milicjantom wyznaczonym do pacyfikacji dodawano do posiłków amfetaminę, która w połączeniu z powszechnie pitym alkoholem, dawała niekontrolowane ataki agresji.

Jak to się stało, że mimo totalnego zerwania łączności telefonicznej w nocy z 12 na 13 grudnia, pracownicy kopalń nie tylko bardzo szybko dowiedzieli się o wprowadzeniu Stanu Wojennego, ale przede wszystkim szybko dowiedzieli się którzy z nich zostali przewidziani do internowania?

Generałowie „coś przeoczyli”!

Dokładnie to, że w czasach PRL kopalnie nie tylko były traktowane jako przemysł strategiczny, ale wręcz jako część sił zbrojnych, (praca w kopalni pod ziemią była traktowana jako służba wojskowa). Z powodów stricte logistycznych, kopalnie dysponowały AUTONOMICZNĄ siecią telefoniczną, która obejmowała nie tylko pomieszczenia kopalni, ale również mieszkania górników, zwłaszcza należących do służby ratowniczej. Tej sieci nie było można wyłączyć, choćby z tego powodu, że jej brak naraziłby na śmiertelne niebezpieczeństwo górników. Do tego drużyny wysłane po wskazanych do internowania, wykazały się brakiem profesjonalizmu, bo NIE SPRAWDZONO, czy przypadkiem te osoby nie są w pracy! Milicjanci weszli do mieszkań, ale często nie zastali w nich poszukiwanych. Wyszli, a rodziny zatelefonowały i uprzedziły o zagrożeniu przebywających w pracy. Górnicy się zbuntowali i ukryli tam, gdzie zgodzie z obowiązującym prawem, milicjanci nie mieli wstępu, na terenie kopalni.

I z logistycznej wpadki, narodził się poważny problem natury politycznej!

Pewna grypa przewidzianych do internowania znalazła się poza zasięgiem MO, do tego powstały punkty oporu, które milicjanci NIE BYLI W STANIE spacyfikować, bo było ich ...zbyt mało.

Kopalnie głębinowe to wręcz małe miasta, mające setki hektarów infrastruktury, z której 2/3 znajduje się pod ziemią, a ludzie w nich pracujący, tworzą silnie skonsolidowaną społeczność, w której poglądy polityczne schodzą na dalsze plany, a dominuje wzajemny szacunek i zaufanie. W końcu nie ma znaczenia jakie poglądy ma kolega, ważne jak sumiennie wykona swoje powinności, bo od tego zależy nasze życie, a nie od jego poglądów. Dla członków tych społeczności akcja internowania była nieuzasadnionym działaniem wymierzonym w bliskie im osoby, zwłaszcza, że zatrzymaniom towarzyszyło zwykle nadużycie siły.

Na wszystko nałożyła się klasyczna czystka personalna, jaką objęto KW PZPR w Katowicach, uznany przez nowego genseka PZPR za polityczne zaplecze dopiero co obalonej ekipy Edwarda Gierka. Dość napisać, że „gierkowskie” kierownictwo KW PZPR w Katowicach zostało nie tylko pokazowo wywalone z PZPR, ale sporo osób z tego grona, w tym sekretarza KW Grudnia, internowano.

Tak więc nowy KW w Katowicach pragnął za wszelką cenę osiągnąć sukces, ale na jego drodze stały zbuntowane kopalnie, w tym KWK „Wujek”, zawezwano więc znaczne siły MO, rekrutujące się do tego z obszarów Polski „B”, tkwiące mentalnie w XIX wieku.

Wcześniej udało się spacyfikować opór na kopalniach „Staszic” i „Manifest Lipcowy”, ale siły milicyjne poniosły poważne straty, gdyż okazało się, że w starciu wręcz ze zorganizowanym przeciwnikiem, zanika przewaga, jaka dawał ekwipunek. Po prostu górnicy mieli się czym skutecznie bronić i nie pozwalali łamać swoich linii impetem nacierających milicjantów. Górnicy mieli w zanadrzu broń w postaci utrwalonego w górniczym herbie żelozka, czyli solidnego, kutego pręta, długiego na blisko metr i zakończonego czołem w które uderzano pyrlikiem, czyli solidnym młotem. W normalnych warunkach żelozko służyło do wybijania otworów w węglu lib miękkiej skale, w które kiedyś wkładano namoczone kliny rozsiadające skał, potem laski materiału wybuchowego. Użyte wprawną ręką przeciwko milicjantom, z łatwością przebijało milicyjne tarcze, niczym średniowieczny rapier zbroję rycerza. Do tego górnicy uzbroili się w inną, równie groźną broń średniowiecza, czyli korbacze. Wprawdzie górnicze korbacze zamiast głowy nabijanej kolcami miały „jedynie” zwinięte w kłąb ogniwa łańcucha, ale cios blisko półkilogramową kulą na końcu około 30 cm łańcucha, przymocowanego do drewnianego drzewca, skutecznie eliminował z dalszej walki każdego, kto taki cios zainkasował. Groźną bronią okazywały się też proce, z których miotano kulkami lub wałkami z mniejszych łożysk, no i wreszcie najważniejsze, GÓRNICY POSIADALI SPORE ZAPASY MATERIAŁÓW WYBUCHOWYCH! Wprawdzie zdetonowana w tłumie laska amonitu nikogo nie zabije, ale sporo ludzi ogłuszy, a nawet porani fala uderzeniową.

Górnicy domagali się uwolnienia swojego lidera, oraz gwarancji nietykalności. Komisarz wojskowy nie zdobył się na kreatywność i odmówił, choć POWINIEN „okazać dobrą wolę” i poinformowawszy o tym delegację górników, udać się do Kiszczaka, osoby o wiele bardziej „kumatej” od gen Jaruzelskiego. Zyskałby takim posunięciem kilka dni, jakże potrzebnych do ostudzenia stachanowskiego zapału u nafaszerowanych amfą milicjantów.

Doszło więc do toksycznej rywalizacji na linii MO i wojsko, a na dodatek nie została ustanowiona hierarchia władzy, co było KOLEJNYM kardynalnym błędem gen Jaruzelskiego. Nie zostało jasno sprecyzowane KTO DOWODZI i wydaje rozkazy, czy wojskowi, czy sterowane przez Egzekutywy PZPR politruki dowodzące formacjami MO.

Partia rozkazała zdławić kontrrewolucję”, ale sekretarze byli zbyt wielkimi tępakami, aby pojąć to, że nie mają dostatecznych sił dla utrzymania pozycji na terenie kopalni! Zamiast przejść do klasycznego oblężenia, (nawet strajkujący górnicy muszą coś jeść), wydali rozkaz szturmu.

Użyte do przebicia się przez mury ogrodzenia wozy bojowe, nie mając do dyspozycji broni pokładowej, albo utknęły na przedpolach barykad, albo musiały się wycofać, aby nie utknąć.

Idące do szturmu za wozami forsującymi przeszkody poddziały piesze, pozbawione wsparcia i osłony zostały dość sprawnie osaczone i zaczęły być nękane przez obrzucających je czym popadnie górników. Na dodatek wiatr w terenie zabudowanym rządzi się swoimi prawami, więc gaz łzawiący z miotanych granatów, z powodu zawirowań powietrza, zaczął atakować używających go milicjantów.

Jakby tego było mało górnicy ruszyli do kontrataku, biorąc kilku jeńców i poważnie obijając kilku milicjantów.

Nadzorujący szturm płk MO Jerzy Gruba, połączył się telefonicznie z gen Kiszczakiem i poprosił o zgodę na użycie broni palnej, ALE TAKIEJ ZGODY NIE UZYSKAŁ! Wręcz przeciwnie, OTRZYMAŁ ROZKAZ ZAPRZESTANIA DIAŁAŃ, WYCOFANIA SIŁ Z TERENU KOPALNI I PRZEANALIZOWANIU DALSZYCH DZIAŁAŃ!

Ten rozkaz zaakceptował gen Jaruzelski.

Prawdopodobnie, gen Kiszczak nie wiedział jeszcze o zabitych 15 grudnia górnikach na KWK „Manifest Lipcowy”!

Tak więc w świetle dowodów, użycie broni palnej, zarówno na KWK „Manifest Lipcowy”, jak potem na KWK „Wujek”, było ewidentną samowolą pułkowników Wilczyńskiego i Gruby.

Co w warunkach wojny robi kompetentny generał, kiedy dowiaduje się o niweczącej jego plany samowoli podwładnych?

STAWIA ICH PRZED SĄDEM POLOWYM! Za samowolne użycie broni ze skutkiem śmiertelnym, kara jest jedna: KARA ŚMIERCI! W najlepszym razie zamieniona na degradację i służbę w karnej jednostce.

Generał Jaruzelski był weteranem 2 wojny światowej i wojny domowej 1945-1949, więc pewnie nie raz musiał sięgać po to drakońskie narzędzie dyscyplinujące samowolnych podkomendnych. Czemu więc nie zdecydował się po niego sięgnąć po tym, jak dotarła do niego informacja o tym, że pułkownicy Wilczyński i Gruba złamali WYRAŹNY ZAKAZ, powodując niepowetowane straty polityczne?!

Skoro, jak świadczą stenogramy, gen Kiszczak zabronił użycia broni palnej i wycofać siły z terenu kopalni, TO TAK POWINNI UCZYNIĆ pułkownicy Wilczyński i Gruba, a nie sięgać po zupełnie nieprzystosowane do pacyfikacji rezerwy.

Tylko wówczas musieliby się przyznać do porażki, a tego by im „partia nie wybaczyła”.

Gen Jaruzelski, cóż, nazywano go „najbardziej bojowym oficerem LWP” z racji bojaźni, jaką okazywał wobec postanowień Egzekutywy PZPR, pokazał, że mimo iż posiadania nad wężykiem 4 gwiazdki, nie ma czegoś tak potrzebnego wodzowi, jak to, co Hiszpanie, nazywają cojones, czyli, po polsku, męskości w zachowaniu.

Zamiast przykładnie ukarać samowolę, zezwolił na matactwa, mające uniemożliwić wskazania winnych masakry. W efekcie słuszną karę ponieśli jedynie prowodyrzy buntu, bo prawo do strajku zostało zawieszone, a należnej kary uniknęli kierujący i dowodzący pacyfikacją.

Użyta przeciwko górnikom pistoletowa amunicja typu Makarow była stosowana zarówno do pistoletów wz 64 „CZAK”, jak i PM-63 „Rak”. Zatem mieli ją w magazynkach broni służbowej wszyscy dowódcy wojskowi i milicjanci, a może nawet niektóre poddziały wojska, uzbrojone w PM-63. Wystarczyło tylko wymienić lufy w trefnych egzemplarzach broni. Pistolet „CZAK” ma niewielki zasięg rażenia. To zaleta w przypadku walki wręcz, bo minimalizuje ryzyko trafienia swojego. Zasięg rażenia dla pierwszego pocisku wynosi raptem 25 metrów, dla ostatniego 15. Pistolet jest krótki, więc i ma spory rozrzut. W praktyce tylko wytrawni strzelcy potrafią ulokować za pierwszym strzelam pocisk w tak zwanej sylwetce z dystansu 10 metrów, a za każdym kolejnym strzałem jest coraz trudniej. Zatem gdyby strzały padły z broni krótkiej, jaką mieli przy sobie dowódcy, na bank by widziano kto strzelał.

Tymczasem strzały padły z głębi i też do końca nie ma pewności, co do tego, że oddali je posądzani o to członkowie specformacji ZOMO.

Proces na którym skazano za ten czyn członków specplutonu ZOMO był jedną wielką farsą, w której chodziło TYLKO o to, a by po ponad 15 latach wreszcie KOGOKOLWIEK skazać za masakrę górników! Zwłaszcza, ze nieuchronnie nadciągał termin przedawnienia.

Głównym dowodem był tak zwany Raport Taternika, czyli relacja z rozmów, jakie toczyli ze sobą nawaleni w szpadel na imprezie ogniskowej , członkowie owego specplutonu. ZOMO.

Problem w tym, że opowieści osób pijanych nie maja ŻADNEJ mocy dowodowej. Wiadomo, że po pijaku nie jeden dekownik kreuje się za przynajmniej herosa, który przynajmniej przechylił szalę zwycięstwa. Byli ZOMO-wcy upiwszy się, mogli się po prostu przechwalać, aby zyskać uznanie u kolegów, ale nikt tego nie brał pod uwagę, bo, motyla noga, kogoś trzeba było skazać, aby uciszyć tych, co wytykali bezkarność dla ewidentnych zbrodniarzy.

Jedna aby farsa trwała w najlepsze, to na procesie NIE PRZEDŁOŻONO owego Raportu, bo ten gdzieś oskarżycielom się ...zapodział.

Tak więc Prokuratura sporządziła Akt Oskarżenia przeciwko osobom podejrzanym o zbrodnie wojenną na podstawie ...opowiadania na temat tego, co opowiadali pijani milicjanci.

Ale i to nie koniec kompromitacji!

Jak swego czasy opublikowano na łamach tygodnika „NIE”, dołączone, jako dowody, mapki niosą wyraźne ślady poprawiania, i nie odpowiadają rozmieszczeniu budynków kopalni!

W skrócie chodziło o to, że kiedy nałożono na siebie miejsca w których byli członkowie specplutonu ZOMO, na miejsca w których leżały ciała zabitych górników, to się okazało, że na domniemanych liniach strzałów, które miały zabić górników, znajdowały się mury! Więc ...przesunięto, oczywiście na oryginalnych planach, te wredne mury tak aby oskarżonym ZOMO-wcom nie przeszkadzały w imputowanym wręcz gwałtem zabiciu lub ranieniu górników, a „niezawisły sąd”, z uporem maniaka oddalał wszelkie wnioski dowodowe, które wręcz ośmieszały dzieło Prokuratury. Do tego sąd we wszystkich instancjach NIE SPRAWDZIŁ, czy w ogóle i kto wydał rozkaz użycia broni palnej, który wymagał obligatoryjnie formy pisemnej, ani czy sporządzono raport na temat okoliczności użycia broni palnej bez rozkazu, na przykład w warunkach obrony koniecznej..

Konkludując, jest bezdyskusyjnym, że dowodzący pacyfikacją kopalni pułkownicy ewidentnie złamali rozkaz gen Kiszczaka, potwierdzony przez dowódcę junty gen Jaruzelskiego, zabraniający użycia broni palnej i nakazujący wycofanie z terenu kopalni sił interwencyjnych.

Równie bezdyskusyjnym jest to, że jednak użyto broni, w efekcie czego zabito 9 przypadkowych górników i drugie tyle raniono postrzałami.

Jednak do dziś nie wiadomo na pewno kto strzelał, skąd strzelał i na czyj rozkaz.

Wiadomo natomiast to, że zarówno gen Jaruzelski, jak i gen Kiszczak nie życzyli sobie ŻADNYCH ofiar od kul!

Mieli nauczkę z grudnia 1970 roku i wiedzieli, że o ile Polacy jakoś zaakceptują ofiary powstałe podczas walki wręcz, o tyle nie zaakceptują zabitych z broni palnej.

Na swoje nieszczęście, nie dopracowali sposobu przejęcia kontroli nad kopalniami węgla kamiennego, w efekcie czego na kilku kopalniach doszło do strajków okupacyjnych. Kopalni zamknąć z godziny na godzinę się nie da z powodów stricte technicznych, a jak na złość chwyciła fala ostrych mrozów, energetyka nie miała zapasów paliwa, więc potrzebna była każda tona węgla. Górniczej braci sterroryzować nie mogli, bo pod ziemię ich władza nie sięgała.

Jedynym rozsądnym wyjściem było odizolowanie strajkujących górników i klasyczne wzięcie ich głodem. 15 grudnia zaczęto rozprowadzać kartki MAJĄCE POKRYCIE w towarze, więc WYSTARCZYŁO poinformować strajkujących, którzy mieli przecież rodziny, iż do momentu wyjścia z terenu kopalni, ani oni, ani ich rodziny nie otrzymają kartek, oraz że do tego czasu zostały zawieszone ich książeczki „G”, pozwalające na zakupy deficytowych towarów w specjalnej sieci sklepów. A nic tak nie bolałoby jak wizja utraty przywilejów, dla których większość strajkujących górników zatrudniała się na kopalniach.

Alternatywą byłoby użycie środka zobojętniającego, który pozwoliłby na spokojne wyprowadzenie obezwładnionych nim górników. W warunkach kopalny wystarczyłaby niewielka ilość, aby osiągnąć pożądany efekt. Układ Warszawski DYSPONOWAŁ BŚT o działaniu psychotropowym, ale albo o nim zapomniano, albo bano się zdradzić ich silę rażenia. (Stratedzy szacują, że BŚT o działaniu psychotropowym są około 1`000 razy skuteczniejsze od klasycznych BŚT o działaniu duszącym lub parzącym, głównie z tego powodu, że atakują niepostrzeżenie, więc wróg długo nie zakłada środków ochronnych.

Ale najgorsze z możliwych działań podjęto po ujawnieniu użycia broni palnej wobec strajkujących górników!

JEDYNYM sposobem na wygaszenie ogólnonarodowego wzburzenia, byłoby przykładne ukaranie dowodzących akcją pacyfikacyjną, którzy ewidentnie złamali rozkaz gen Kiszczaka, swojego bezpośredniego dowódcy!

Pułkownicy Wilczyński i Gruba nie tylko złamali rozkaz, czego bezpośrednim skutkiem były zastrzelone ofiary, ale potem zaniedbali obowiązki złożenia rzetelnych raportów z podejmowanych działań!

Więc zasłużyli na natychmiastowe postawienie przed sądem wojennym, jako, że Stan Wojenny obowiązywał. Ci oficerowie osobiście współodpowiadali nie tylko za śmierć kilkunastu górników z KWK „Wujek” i KWK „Manifest Lipcowy”, oraz rany blisko 50 górników, ale również za poważne straty w szeregach sił pacyfikujących! Rannych zostało ponad 60 milicjantów i żołnierzy, (oficjalnie 41), w tym około 20 ciężko, a kilku milicjantów zmarło z odniesionych ran, o czym nikt dziś nie wspomina. Powinni być sądzeni razem z liderami buntu, za dokładnie tę samą zbrodnię, doprowadzenie do niepotrzebnego rozlewu krwi.

Z przyczyn stricte politycznych, odstąpiono od arkanów dyscyplinowania sił zbrojnych w warunkach wojennych, co wkrótce zaowocowało porwaniem księdza Popiełuszki, przez stawiających na bezkarność oficerów SB.

To prawda, że w tym przypadku generałowie Kiszczak i Jaruzelski nie popełnili błędu z pacyfikacji kopalni doprowadzając do przykładnego ukarania zdeprawowanych funkcjonariuszy i gdyby nie osobista interwencja kardynała Glempa, winowajcy nie tylko zainkasowaliby „czapę”, ale te wyroki by wykonano, ku przestrodze innym.

Jednak było już za późno na odwrócenie postępującej erozji systemu władzy w PRL.

Jak napisano w poprzedniej publikacji, generał Jaruzelski prowadząc politykę bezwolnego pachołka PZPR, postawił na nieodpowiednich oficerów, takich jak pułkownik Wilczyński, który po prostu nie potrafił zrealizować tak banalnego dla pułkownika zadania, jak wyparcie sił wroga z zajmowanego obszaru, przy pomocy walki wręcz, bez używania broni palnej.

Co do okazania było. Amen.

Zorro

 

 

 

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Władza też nie przebierała w środkach, (panował siarczysty mróz).
Fot. archiw. Google.
Władza też nie przebierała w środkach, (panował siarczysty mróz).
Fot. archiw. Google. Grupa uderzeniowa a chwilę przed szturmem.(Czołg właśnie odwrócił wieże, aby nie uszkodzić armaty). / Fot. archiw. Google.
el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura