Bez komentarza. / Mat. Google.
Bez komentarza. / Mat. Google.
el.Zorro el.Zorro
516
BLOG

Instytut Paranoi Narodowej, (IPN).

el.Zorro el.Zorro Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 5


Pod koniec dyktatury bolszewickiej, czyli w PRL,

z tajnymi służbami współpracowało ponad 2 miliony Polaków!


Polacy będą mocno zdziwieni, kiedy IPN upubliczni PEŁNĄ listę konfidentów komuszych służb tajnych, zarówno wojskowych, jak i milicyjnych. Niestety, IPN nie ma zamiaru opublikować tego, w jaki sposób została nawiązana współpraca z konkretnym informatorem, na jakom obszarze i co lub kogo konkretny informator zakapował. Czy donosił z pobudek obywatelskich na otaczające go kanalie,

czy li tylko z chęci zysku i dogodzenia swojej zawiści, donosił na sąsiadów, aby zbyt dobrze im się nie powodziło.

A przecież w tej liczbie nie ma etatowych funkcjonariuszy, tylko osoby zwerbowane spośród „cywilów”.

Generalnie PRL-owscy kapusie dzielili się na dwie grupy:

TYCH CO MUSIELIpodjąć współpracę z SB lub z tajnym pionem WSW LWP, bo tylko w takim układzie mogli realizować się zawodowo;

TYCH CO CHCIELIwspółpracować z PRL-owskim układem politycznej dyktatury, milicyjnym lub wojskowym.

Ta grupa dzieliła się znowu na dwie podgrupy:

czyli na osoby które nie mogły zdzierżyć społecznych patologii lub ówczesnych układów mafijnych,

oraz na kanalie, które na współpracy z tajniactwem tuczyły swoje przestępcze procedery, kosztem zakapowanej konkurencji.

Jakby nie dywagować, są takie profesje, których po prostu NIE MOŻNA uprawiać bez błogosławieństwa tajnych służb bezpieczeństwa państwa.

Jeśli ktoś nie wierzy, niech spyta Radosława Sikorskiego o to, ile przeżyłby bez rekomendacji takich służb wśród Pasztunów walczących z czerwonoarmistami, jako korespondent wojenny z Afganistanu? Znając podejrzliwość i okrucieństwo tej nacji i wiedząc czym się, poza walkami, zajmują, raczej krótko zachowałby wolność, a potem życie.

Zatem: reporterzy, podróżnicy, handlowcy, są naturalnymi i wręcz idealnymi kandydatami na szpiegów! Nikt przecież nie może takim osobom zarzucić złej woli w podróżowaniu, nieprawdaż?

Wiedzieli to już starożytni władcy, biorąc na spytki każdego zagranicznego kupca, czy obieżyświata, jaki tylko trafił w okolice ich dworu, zaś, co inteligentniejszych, wyruszających własnych kupców lub pielgrzymów, za pomocą „dofinansowania” wyprawy, uczulali na to, aby ich oczy i uszy zarejestrowały jak najwięcej przydatnych władcy informacji.

Z czasem do grupy „szczególnego zainteresowania” dołączyli pracownicy poczty oraz telekomunikacji, którzy mogli bez zostawiania śladów infiltrować treść przekazów, a także służby personalne państwowych molochów. Oczywiście, nie każdy: kadrowiec, telefonistka, konserwator centrali telefonicznej, czy listonosz byli kapusiami, ale PRZYNAJMNIEJ JEDNA OSOBA zatrudniona w konkretnej jednostce miała swoistą „Umowę-Zlecenie”, dzięki czemu „Wielki Brat mógł czuwać”.

Oczywiście, osoby zakłamane lub naiwne mogą dziś ujadać na temat moralności i etyki osób które przyjęły klasykę „propozycji nie do odrzucenia”, ale doświadczenie uczy, że NAJGŁOŚNIEJ ujadają ci, którzy albo nie sprostali wymogom weryfikacyjnym, albo nie mieli dostępu do ważnych dla tajniactwa informacji, więc ich aplikacje pozostały bez odzewu. W czasach PRL istniała segregacja w dostępie do wykonywania zawodów, więc trudno było oczekiwać po absolwencie, na przykład handlu zagranicznego, aby odmówiwszy współpracy tajnym służbom, wybrał zawodową degradację jako pracownik niewykwalifikowany.

W tej grupie są też członkowie PZPR, co do których, od 1956 roku, ISTNIAŁ ZAKAZ werbowania jako konfidentów tajnych służb. Ale jeśli wcześniej zostali zwerbowani, przyjmowano ich do PZPR.

Natomiast całkowicie niejednoznaczna jest zbiorowa ocena dobrowolnych współpracowników milicyjnej SB i wojskowych tajnych służb WSW, zwłaszcza kontrwywiadu, pionu z definicji „babrającego się w brudach” zawodowych żołnierzy i pracowników cywilnych wojska.

Z jednej strony, służby wywiadowcze obcych państw bazują na słabościach kadry penetrowanej armii, ale z drugiej, opieranie na ordynarnym donosicielstwie walki z wrogą penetracją prowadzi do fatalnej atmosfery we własnych szeregach, prowadzącej w konsekwencji do upadku morale i osłabieniu siły własnych szeregów.

Wbrew obiegowym pogłoskom, SB wcale nie koncentrowała się, jak to było w MBP do 1956 roku, na walce z polityczną opozycją! Inwigilowaniem kontestujących PRL, głównie środowisk klerykalnych, zajmowało się nie więcej niż 15% sił tej służby!

Dla porównania, w tak zwanej obyczajówce, rozpracowującej świat prostytutek, ich alfonsów oraz gejów, tyrała porównywalna ilość funkcjonariuszy i informatorów, skąd można by wysnuć wniosek, że w czasach PRL, prostytutki, czekające przed co lepszymi hotelami na swoich klientów, pilnujący interesu sutenerzy, a także piętnowani społecznie homoseksualiści, stanowili porównywalne zagrożenie dla PRL, co nawołujący do oporu wobec „władzy ludowej” wywrotowcy skumani z proboszczami. (O. Rydzyk ze swoją gitarowo-wokalną trupą, w tym czasie, objeżdżał Polskę z cieszącymi się sporym zainteresowaniem rockowymi mszami, w których nie było ani śladu polityki). O wiele więcej współpracowników SB tropiło przestępczość zorganizowaną, bo takowa w czasach PRL prosperowała nader owocnie, zajmując się wynoszeniem z zakładów pracy i upłynnianiem na czarnym rynku wszystkiego, co tylko nie uciekało, a także tropieniem powszechnego bimbrownictwa. Ponadto od 1970 pojawił się proceder masowej malwersacji środków budżetowych na lukratywny zakup, (wart od 3% do 5% kontraktu do tego płacony w dewizach), często niepotrzebnych, przestarzałych lub nieudanych, licencji, w czym brylowali tajniacy z wojskowego wywiadu, kontrolujący w czasach PRL Centrale Handlu Zagranicznego.

Jak wcześniej wspomniano, istniał zakaz werbowania, jako konfidentów, członków PZPR, a osoby które zanim wstąpiły w szeregi „siły przewodniej” podpisały cyrograf, były wykorzystywane tylko w nadzwyczajnych sytuacjach.

Zatem blisko 3/4 konfidentów ulokowano w szeregach mniej lub bardziej kontestujących dyktaturę bolszewicką, w tym w szeregach laikatu, prezbiteriatu, a nawet episkopatu Kościoła rzymskiego!

Uznano, że instalowanie konfidentów w strukturach PZPR nie miało sensu, skoro etatowi funkcjonariusze regularnie wpadali „na herbatkę lub kawę” do sekretarzy PZPR, aby dowiedzieć się „co trapi bazę i nadbudowę” PRL-u. Niestety liderzy politycznych przeciwników tak rutynowo nie współpracowali, więc konfidenci w tym środowisku byli jak najbardziej pożądani.

Zorro swego czasu miał okazję szczerze sobie porozmawiać z pewnym funkcjonariuszem SB, prywatnie szkolnym kolegą, na temat poruszający werbowanie informatorów. Okazało się, że pomijając klasykę, czyli werbunek na: „korek, worek lub rozporek”, (wykorzystujący uzależnienia lub słabości przyszłego konfidenta),

większość informatorów SAMA zgłaszała MO swoje usługi kapowania na bliźnich oraz sąsiadów, w zamian za: „przymkniecie oka” na ich trefne geszefty, albo za dostęp do limitowanych w czasach PRL dóbr konsumpcyjnych, czy za otwarcie ścieżki kariery zawodowej.

Przestronne mieszkanie, talon na samochód, zgoda na indywidualny wyjazd poza „żelazną kurtynę”, a zwłaszcza za Wielką Wodę, czy brak pytań o pochodzenie materiałów zużytych na budowę okazalej sadyby, a nawet wyrozumiałość organów skarbowych lub przydział lokalu dla potrzeb prywatnej działalności gospodarczej, przydział papieru na publikację pracy naukowej, a nawet obietnica ukrycia przed współmałżonkiem pozamałżeńskiej aktywności seksualnej, były dostatecznie wystarczającym powodem dla wielu dziś uznawanych obalaczy komuny, aby dzielić się z tajną policją PRL swoimi spostrzeżeniami lub przypuszczeniami dotyczących życia ich znajomych.

Co ciekawe, niektórzy donosiciele nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że dobrotliwie pochylający się nad ich życiowym problemem milicjant, podsuwający im do podpisu zobowiązanie do zachowania tajemnicy, oczywiście „dla dobra śledztwa” i nadając ich donosom, zapewniający anonimowość pseudonim, tak naprawdę jest wyrachowanym funkcjonariuszem tajnej policji, przymierzającym się do kolejnej resortowej nagrody, przewidzianej za rozbudowę siatki informatorów.

Konkludując, jak to ujął Napoleon Bonaparte: „ ...choć płatnymi informatorami się pogardza, jednak są oni niezbędni przy uzyskiwaniu cennych informacji o słabościach wroga”.

Natomiast kardynalnym błędem kolejnych postsolidarnościowych rządów było objęcie ochroną tych konfidentów, którzy mogli być przydatni nowemu układowi władzy, tworząc z ich personaliów tak zwany Katalog Zastrzeżony.

Należało dać spokój wszelkiej maści analitykom piszącym ekspertyzy, a dobrowolnych donosicieli dla zysku, oraz zawodowych dyskretnie odsunąć od decyzyjnych lub kierowniczych stanowisk w III Rp.

Trzeba też sobie zdawać sprawę, że mamy dziś w Polsce o wiele groźniejszy społecznie autorament, chroniący swoje brudne geszefty pod ochroną służb specjalnych, zwanych „świadkami koronnymi”.

To nie są jacyś tam „kontrrewolucjoniści”, czy drobni kradzieje zakładowego majątku, ale do cna zdeprawowani, groźni przestępcy, często bandyci, którym leniwi, niekompetentni oraz gnuśni funkcjonariusze służb specjalnych, w porozumieniu z prokuraturami lub sądami, ZAGWARANTOWALI BEZKARNOŚĆ, w zamian za wsypanie wspólników w przestępczym procederze.

Znane są przypadki, w których te kanalie nie tylko trudniły się szantażem praworządnych przedsiębiorców, ale doprowadzały swoimi fałszywymi oskarżeniami do wieloletnich wyroków skazujących niewinnych ludzi, które po ujawnieniu sądowej pomyłki, polskie sądy nader opornie uchylają w obawie przed ogromnymi odszkodowaniami, szalbierczo powołując się na „powagę sprawy osądzonej”.

IPN, nigdy nie był mi pod rządami zajadłych szowinistów nigdy nie będzie, urzędem mającym jakikolwiek autorytet społeczny!

Dziś IPN stał się elementem politycznej dintojry na działaczach PO i środowisku dawnej UW, gdzie kariery polityczne kontynuuje wielu RZECZYWISTYCH weteranów walki z systemem bolszewickim, którzy często szantażem byli zmuszani do jakiejś formy kolaboracji z „dyktaturą proletariatu”.

Natomiast dziejowym paradoksem jest to, że bardzo często ci, co tak głośno dziś domagają się rozliczenia konfidentów bolszewickiego tajniactwa, w młodości czerpali wymierne pożytki z kolaboracji z reżimem bierutowskim, jaki uprawiali ich rodzice, lub dziadkowie, dzięki czemu udało im się skorzystać z bolszewickiego awansu społecznego!

Co do okazania było. Amen.

Zorro

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka